Już sama pobudka w sobotę o 8 rano wydaje się być rzeczą nadzwyczajną ale cel był jasny - 125 km rowerem i powrót maksymalnie do godziny 19:00 z racji wieczornego finału Ligi Mistrzów. Małe śniadanie, kawa, przygotowanie roweru i pakowanie zeszło w sumie do godziny 9.30. Tuż po wyjeździe z domu spadł mi łańcuch i zaklinował się między zębatką a ramą - ciekawy początek trasy... Ale po drobnej awarii, około godziny 10:00 ruszyłem przez las w kierunku Jagodzina. Pogoda była rewelacyjna toteż korzystałem z cienia jaki dawały drzewa. Droga przez pewien czas pozwalała jechać całkiem szybko ale czasem też zamieniała się w małą rzekę piasku. Tak czy siak, na rozgrzewkę, dotarłem do sąsiedniej miejscowości w stosunkowo krótkim czasie.
Gdy wjeżdżałem do Piasecznej, kolejnej miejscowości na trasie, zadzwonił do mnie kolega z Czerwonej Wody, z którym razem gramy w Łużycach Lubań. Po krótkiej rozmowie zapytał, czy nie mógłby, wraz ze swoją narzeczoną, przyłączyć się do mojej wyprawy. Nie pozostało mi nic innego jak tylko się zgodzić. Zawsze to raźniej w grupie. Uzgodniliśmy, że spotkamy się w miejscowości Dłużyna Dolna. Ruszyłem dalej przez las w kierunku południowym. Droga była w miarę dobra jednak cały czas pod lekką górkę. Był to znak, że zbliżam się do Ostępu Światowida, najwyższego punkty w okolicy i zarazem miejsca kultu barbarzyńskich Słowian, którzy niegdyś zamieszkiwali te ziemie.
Nie dalej jak 3 tygodnie temu ktoś musiał zrobić sobie tam postój przy małym ogniu. Miejsce bardzo malownicze i ciekawe a niewątpliwie uroku i klimatu dodają mu podania, które można znaleźć w miejscowej literaturze, na temat słowiańskich plemion. Długo tam nie marudziłem bo na godzinę 12 byłem umówiony w Dłużynie. Trzeba było wrócić do wcześniejszego skrzyżowania i ruszyć drogą na południe. Taka jazda to sama przyjemność, niemalże cały czas z górki więc kilometry "pękały" dość szybko i zacząłem myśleć, że będę przed czasem w umówionym miejscu. Nic bardziej mylnego..Gdy dojeżdżałem do granicy lasu, w miejscu gdzie na mapie znajdował się wiadukt kolejowy lub most nad torami przeżyłem lekki szok.. Otóż w miejscu, w którym powinien być most, znajdował się tylko jego początek i po drugiej stronie "wąwozu" kolejowego koniec. Miałem dwa wyjścia: albo nadrobić kilka ładnych kilometrów kierując się na wschód do miejscowości Zielonka, albo wziąć rower na plecy i zejść w dół, a później wspiąć się do góry po nasypie o nachyleniu około 45 stopni.
Nie dałbym rady gdybym w pewnym miejscu nie natrafił na betonową siatkę wyłożoną w celu zapobiegania osuwania się zbocza. Owa przygoda mocno nadwyrężyła siły a także kosztowała sporo czasu także do znajomych dotarłem z opóźnieniem i już wtedy zaczynałem zdawać sobie sprawę, że z zobaczenia niektórych zakątków będę musiał zrezygnować żeby zdążyć do domu na finał... Po kilku kilometrach leśnej przeprawy wyjechałem w końcu na pola uprawne otaczające Dłużynę Dolną. W jej centrum czekali na mnie Edyta i Grzesiek na bardzo podobnych do mojego rowerach:) Stąd ruszyliśmy, już asfaltowymi drogami, w kierunku Żarek Średnich, gdzie zatrzymaliśmy się aby obejrzeć tutejszy zabytkowy kościół i ruiny jakiegoś pałacyku Swoją drogą piękne miejsce wymagające jednak olbrzymich nakładów finansowych aby przywrócić mu dawną świetność. Obok pałacku znajduje się, w ruinie, cały kompleks, czyli olbrzymia działka z budynkami socjalnymi, które najprawdopodobniej służyły kiedyś za stajnie.
Z Koźlic, które górują nad okolicą, w oddali, za Nysą było już widać nasz upragniony cel, olbrzymi, sztuczny zbiornik wodny leżący wśród zielonych pagórków. Nie wiem dlaczego nie zrobiłem w tym miejscu zdjęcia, widok imponujący ale może po prostu byłem już tak mocno spragniony dotrzeć tam, że przez myśl mi to nie przeszło, tym bardziej, że z górki jechało się niesamowicie szybko i przyjemnie:)
W Radomierzycach zrobiliśmy krótki postój przy sklepie, aby uzupełnić braki wody i ruszyliśmy przez granicę. Nie wiem dlaczego, ale tuż po przejechaniu mostu nad Nysą od razu czuć jakąś taką inność. Nie chodzi tu wcale o to, że są lepsze drogi ale wszystko tutaj wydaje się być inne, niemieckie. Nie znaczy to wcale, że lepsze czy gorsze a po prostu inne. Kilkaset metrów za granicą skręciliśmy na północ by zobaczyć muzeum maszyn, które niegdyś pracowały przy wydobyciu węgla. Szczególne wrażenie robi olbrzymia machina, która wzbija się na wysokość kilku pięter. Aż dziw bierze, że takie coś jeździło. Obowiązkiem było cyknąć sobie przy tym gigancie fotkę. Po krótkiej sesji udaliśmy do celu ostatecznego.
GALERIA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz